Siła humanistyki: Refleksja prof. Ewy Kołodziejczyk

Humanistyczny plan Marshalla. Kilka myśli na czas pandemii i długo po niej. "Obecna sytuacja pandemii w naszym kręgu cywilizacyjnym boleśnie unaocznia, w jak niedostatecznym stopniu wsłuchiwano się w słowa humanistów, od lat apelujących o działania na rzecz zrównoważonego rozwoju. W efekcie rabunkowej polityki przestrzennej stłoczeni w starych i nowych blokowiskach mieszkańcy miast widzą z okna najwyżej to, co inni jadają na obiad" - humanistyczną refleksją nad czasem pandemii podzieliła się z nami prof. Ewa Kołodziejczyk z Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, Laureatka II edycji konkursu o Nagrodę im. Prof. Tadeusza Kotarbińskiego za pracę "Amerykańskie powojnie Czesława Miłosza". Na platformie Souncloud polecamy nagranie.

 

Pragnęliby zobaczyć zieloną połać parku, gałąź kwitnącego drzewa, ale spełnianie takich marzeń nie zmieściło się w wyobraźni urzędników, w kalkulacjach których argumenty architektów, urbanistów i planistów przegrały z doraźnym interesem budżetu. W efekcie przedłużającej się izolacji rośnie przemoc domowa, choć o zagrożeniu agresją w przeludnionych dzielnicach, gdzie nie respektuje się zasad organizacji przestrzeni życiowej, dawno temu pisał wybitny antropolog, Edward Hall. Gdy myślę o Nowym Jorku, tak dramatycznie zmagającym się z atakiem epidemii, przypominam sobie jednak i smutny poranny widok alei Manhattanu, przypominających kaniony powstałe z worków śmieci, głównie jednorazowych opakowań na żywność. Jeden ze sloganów reklamowych w nowojorskim metrze zachęcał: po co trzymać w domu sztućce, gdy odbierzesz je wraz z dostawą jedzenia? Przejawem tego stylu życia "na wynos" stała się między innymi taka aranżacja przestrzeni domowej, w której kuchnie zaczęto zastępować coraz mniejszymi aneksami, zupełnie przecież wystarczającymi, by zaparzyć w nich kawę.

Aby w najlepszej lokalizacji miasta zbudować jak najwyższe bloki mieszkalne, wznoszono je z tak lekkich kondygnacji, że mieszkańcom zabroniono posiadania pralek - przywykli do korzystania z pralni Amerykanie są dziś w kłopocie. W rezultacie promowania jako nowoczesnego i atrakcyjnego stylu życia "na zewnątrz" coraz więcej osób nie tylko nie potrafi gotować i zrobić większych zakupów, ale dopiero teraz uczy się budować własne życie, życie rodzinne, z trudem znosząc krzątactwo, zwykłe bycie z drugim i komunikowanie się ze sobą. Oczywiście, przesadzam i wyolbrzymiam trochę, ale tylko trochę. Na innym "zewnątrz" usytuowano bowiem uczelnie i kampusy, dawniej wtopione w tkankę miasta, w których pełniły ważną rolę kulturotwórczą - dziś niektórzy decydenci są nawet zdania, że pandemijny system oświaty działa sprawnie, o ile wszyscy nauczyciele i uczniowie mają komputery.

W tej sytuacji humaniści radzą sobie o tyle lepiej, że są ludźmi - znów powołam się na Halla - uwewnętrznionych harmonogramów. Uprawiane profesje obrali w zgodzie z predyspozycją umysłu i osobowości, a jeśli tak, rozwijając się w danej dziedzinie, chcą urzeczywistnić się zarazem w planie egzystencjalnym, ustanowić satysfakcjonującą relację między rytmem własnym i rytmem otoczenia. To może dotyczyć jednak wszystkich, którzy posłuchali głosu wewnętrznego i zaplanowali przyszłość w innych obszarach życia. Humanistów - a określenia tego używam bardzo szeroko - cechuje to, że w próbach zrozumienia teraźniejszości i wyobrażenia sobie przyszłości, mają potężnego sprzymierzeńca: pamięć i rezerwuar przeszłości. W myśl starych zaleceń dążą do samopoznania na tle otaczającego świata, ale patrzą nań przez soczewki podsunięte również przez swych poprzedników. Konfrontując dyspozycje zewnętrzne z wewnętrznymi, opanowują więc sztukę, której nigdy zbyt wytrwale nie uczono - umiejętność wyboru, budującego własny charakter.

Nie miotając się od mody do mody, od ogłaszanego w publicznym obiegu informacji "przełomu" do "przełomu", od zadekretowanego końca do zadekretowanego początku, humaniści nie wiedzą, na czym miałaby polegać wyższość wyobraźni Becketta nad wyobraźnią Dantego, obserwują więc procesy długiego trwania, a w nich drobne przesunięcia, niekoniecznie świadczące, wszakże o "postępie" albo o "ewolucji". Samowiedzę formułują, badając dzieje rzeczywiste i fikcyjne, bo nie trzeba być, jak pouczał Szekspir, uczestnikiem dramatu, by pojmować absurdalność tragizmu. Pamiętają też o owocach wydanych przez odosobnienie, na czele z Boecjańskim pocieszeniem, jakie niesie filozofia. Dlatego z humanistami nie jest łatwo urządzać świat taki, jaki da się urządzać bez nich. Nie było jednak powodu odmawiać im jakiegoś znaczenia, podobnie jak minimalistom, przekonującym, że do dobrego życia wystarczy o wiele mniej rzeczy - udzielanie im od czasu do czasu głosu było mechanizmem samopotwierdzenia dla zachodnich demokracji.

Dziś zauważalne jest pewne zwrócenie się ludzi poddanych społecznej izolacji ku źródłom wiedzy i wyobraźni humanistycznej, dostępnej także online. Pragnienie rozumienia, sensu, piękna uchwyconego w słowie, obrazie czy dźwięku jest, zwłaszcza w tak trudnej sytuacji jak obecna, integralną dla naszego gatunku potrzebą, nawet jeśli niedostatecznie odczutą i niewprawnie kształtowaną albo przesłanianą przez instynkt stadny czy zagłuszaną przez zgiełk wytwarzany przez zawodowych macherów od losu. Lecz na właściwe zaspokojenie tych pragnień potrzeba czasu i odpowiednich warunków. Szukano go, choćby i nieudatnie, również w dobie turyzmu. Coraz liczniejsi turyści jeszcze niedawno odwiedzali piękne miasta, wstępowali do zabytków architektury świeckiej i sakralnej, tłoczyli się w kolejkach do muzeów - często jednak, jak pewnie i w dzisiejszych internetowych przechadzkach, bez tej także refleksji, że możliwość obcowania z cennymi dla cywilizacji dziełami zawdzięczają historykom i historykom sztuki, konserwatorom zabytków, kustoszom i antykwariuszom, archiwistom, bibliotekarzom, archeologom oraz armii innych, nierozpoznanych, słabo wynagradzanych, a mimo to uznawanych niekiedy za jakoby obciążanie budżetu, humanistów. Warto o tym przypominać.

Szczególnie dziś, gdy jak na dłoni widać, po pierwsze, że kosztochłonność humanistyki nie jest jej immanentną własnością, ale zależy od zewnętrznych decyzji i wyborów, których się chce lub nie chce dokonać - vide digitalizacja rozmaitych zbiorów, bez których dziś nie moglibyśmy się obyć, nawet jeśli świadomi jesteśmy postępujących procesów dezauratyzacji, jakie niosą ze sobą coraz to nowe zapośredniczenia. Po drugie, że nie ma ani w Polsce, ani na świecie, (bo dzisiejsza sytuacja ukazuje globalne wzory zachowań), żadnego kryzysu humanistyki, a głoszenie tej zideologizowanej tezy pozwala najpierw marginalizować głos humanistów, następnie zaś wyłączać ich z procesu tworzenia porządku rzeczywistości. Jak on się szybko rozpadł, wszyscy widzimy, istnieje jednak ryzyko, że wskutek globalnej recesji na dalszy plan zejdzie wspieranie humanistyki i uprawiających ją ludzi, bo bez tej miłości - parafrazując słowa Szymborskiej - też można żyć.

Czekam na dzienniki czasów pandemii. Tak jak po I i II wojnie światowej, tak i teraz będziemy mieć wysyp świadectw, dokumentów osobistych, pamiętników i wspomnień, określanych ogólnie jako literatura faktu[1]. Autorzy i krytycy będą się spierać, kto do ich ogłaszania ma większe i mniejsze prawo, czyj głos jest reprezentatywny. To nie jest aż tak w przyjętej przeze mnie optyce ważne. Istotne jest to, by te świadectwa czytać jako najgłębiej nas dotyczące i dotykające - figurujące w zestawach lektur tytuły z przeszłości spotykały się z jakże właściwym naszym czasom zarzutem, że nas nie dotyczą, więc po co je czytać? A o Sokratesie po co czytać - jak relacjonował jedną z rozmów Miłosz - skoro mu się nie powiodło? Dzienniki pandemii udokumentują stan naszej traumy oraz to, jak nam się nie powiodło.

Te nowe strzępy epopei dadzą wielowymiarowy wgląd w doświadczenie obecnej katastrofy humanitarnej, pojmowanej znacznie szerzej niż sugerują jej popularne definicje. Brakowi schronienia, żywności i leków towarzyszy bowiem dewastujący człowieka stan zagrożenia oraz utraty możliwości rozwoju i samodzielnego działania. Podnoszenie (się) ludzi ze stanu klęski, jeśli nie odbywa się równocześnie na poziomie materialnym i mentalnym, skutkuje migracją traumy do następnych pokoleń. To także mieli na myśli krytycy teorii Maslowa, który w 1943 roku ogłosił model piramidy potrzeb, będący jakąś emanacją ówczesnej świadomości - konsekwencje tego, że tuż po II wojnie model ten był aprobowany i praktycznie stosowany, obserwujemy nadal w pamięci ran i postpamięci kolejnych generacji. Czy kryzysy uchodźcze i fiasko wielu projektów integracji w społeczeństwach wielokulturowych nie wynikały przynajmniej częściowo z możliwie najwęższego i najbardziej egoistycznego rozumienia zjawiska katastrofy humanitarnej? A przecież obok współczesnej medycyny, psychologii i pedagogiki, sam humanistyczny rezerwuar przeszłości w tekstach, na których zbudowana została nasza cywilizacja, podsuwa o wiele pełniejszy model działania.

Wiele dziś mówi się o potrzebie planu Marshalla dla świata, planu na miarę tego, który w latach 40. XX wieku podniósł z ruin powojenną Europę. Tamten odwoływał się do ówcześnie rozumianej hierarchii potrzeb i przyniósł adekwatny do projektu rezultat. Mądrzejsi o wysiłek intelektualny poprzedników rozumiemy, że świat w równym stopniu potrzebuje humanistycznego planu Marshalla, zaadresowanego do nie zawsze zwerbalizowanych, a przez to często niewidzialnych lub umykających uwadze potrzeb ludzi, potrzeb, które nas jako ludzi konstytuują. I na to, aby taki plan zaprojektować, potrzeba zaangażowania humanistów oraz ich wyraźnego, mocnego głosu. Głosu, którym zawsze mówili, a który trzeba uwzględniać w tworzeniu porządku rzeczywistości po pandemii, jeśli nie ma być on tylko recyklingiem porządku, jaki się nie sprawdził i zużył.

UŁ-PODCAST-Humanistyczny plan Marshalla. Kilka myśli na czas pandemii i długo po niej - prof. Ewa Kołodziejczyk

[1] Instytut Filozofii i Socjologii PAN już ogłosił konkurs na takie dzienniki. O ile pomysł wydaje się trafny, o tyle zapowiedź, że będą one nagradzane, a zatem pozycjonowane w jakimś rankingu, jest może mniej fortunną zachętą do szerszego udziału w tej inicjatywie.


Uniwersytet Łódzki to jedna z największych polskich uczelni. Misją UŁ jest kształcenie wysokiej klasy naukowców i specjalistów w wielu dziedzinach humanistyki, nauk społecznych, przyrodniczych, ścisłych, nawet medycznych. UŁ współpracuje z biznesem, zarówno na poziomie kadrowym, zapewniając wykwalifikowanych pracowników, jak i naukowym, oferując swoje know-how przedsiębiorstwom z różnych gałęzi gospodarki. Uniwersytet Łódzki jest uczelnią otwartą na świat - wciąż rośnie liczba uczących się tutaj studentów z zagranicy, a polscy studenci, dzięki programom wymiany, poznają Europę, Azję, wyjeżdżają za Ocean. Uniwersytet jest częścią Łodzi, działa wspólnie z łodzianami i dla łodzian, angażując się w wiele projektów społeczno-kulturalnych.

Zobacz nasze projekty naukowe na https://www.facebook.com/groups/dobranauka/https://www.facebook.com/groups/dobranauka/

Tekst: prof. Ewa Kołodziejczyk, Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk

Redakcja: Centrum Promocji UŁ