WUŁ - wybór korespondencji Jerzego Giedroycia

Nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego, ukazał się długo oczekiwany wybór korespondencji Jerzego Giedroycia z historykami oraz świadkami historii, uczestnikami i obserwatorami przełomowych wydarzeń z historii Polski XX w. Zamysłem wydawców dzieła, Sławomira N. Nowinowskiego i Rafała Stobieckiego, było przede wszystkim zebranie materiałów do dziejów historiografii polskiej na emigracji.

 

Jak piszą we wstępie, "zasadniczym celem niniejszej edycji jest udokumentowanie zjawiska, które (…) określiliśmy mianem polityki historycznej Jerzego Giedroycia". Innymi słowy, chodzi o wszechstronne zaprezentowanie na podstawie źródeł epistolograficznych inicjatyw historiograficznych Redaktora.

Ważne jest, jak swoją rolę w tym zakresie postrzegał sam Jerzy Giedroyc. W jednym z listów pisał na ten temat: "Od początku wydawania pisma prowadzimy w nim dział Najnowszej historii Polski, w którym zamieszczamy wspomnienia i przyczynki historyczne z największym obiektywizmem. Idzie nam bowiem o dotarcie - w miarę możności - do prawdy historycznej, niezależnie od tego, czy naświetlenie faktów nam się podoba, czy nie". Redaktor sam był zainteresowany najnowszą historią Polski, pragnął przy tym przeciwdziałać fałszerstwom oficjalnej historiografii. Co ważne, nie uznawał tendencji do wybielania naszych dziejów, przemilczania niewygodnych dla Polaków faktów. Historia była w jego pojęciu integralną całością, ponieważ nawet ponure okresy są jej immanentną częścią. O nich również należy pamiętać, dyskutować, uczyć, nigdy zaś nie wolno ich przemilczać.

Jerzy Giedroyc kładł szczególny nacisk na publikację materiałów źródłowych, przede wszystkim wspomnień i pamiętników polskich polityków i wojskowych, uczestniczących w budowaniu polskiej państwowości w dwudziestoleciu międzywojennym oraz walczących w II wojnie światowej. Wiele uwagi poświęcił edycji pamiętników Wincentego Witosa, wielokrotnie też namawiał żyjących świadków i uczestników wydarzeń do pisania wspomnień. Łamy "Kultury" i "Zeszytów Historycznych" otwierał dla publikowania różnego rodzaju dokumentów historycznych. Motywem stale powracającym w korespondencji Redaktora z historykami i świadkami historii były spory o postaci historyczne. Bardzo ostre polemiki toczono m.in. o marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza.

Siłą rzeczy zatem trzy olbrzymie tomy "Mam na Pana nowy zamach…" jako materiał źródłowy przydatne będą bardziej badaczom dziejów historiografii polskiej drugiej połowy XX w. niż historykom tych czasów, choć oczywiście w pomieszczonych w nich listach znaleźć można wiele przyczynków do dziejów Polski, zwłaszcza okresu międzywojennego i czasów II wojny światowej. Jest tu wiele opowieści o wydarzeniach i ludziach, w tym historykach, jednak waga dzieła polega głównie na tym, że dzięki niemu możemy zajrzeć za kulisy pisania o polskich dziejach najnowszych, do historiograficznej, głównie emigracyjnej, kuchni tego okresu. Obserwujemy deliberacje i ucieranie poglądów między Redaktorem a autorami w pracy nad szeroko pojętymi tekstami historycznymi nadsyłanymi do publikacji w "Kulturze" oraz "Zeszytach Historycznych". Jest to też znakomity portret zbiorowy środowiska polskich historyków na emigracji. Jako o ciekawostce (jednej z wielu, które można znaleźć w omawianych listach) pochodzącej zza owych kulis warto wspomnieć o fiasku projektu publikacji polskiego przekładu Moscovii Antonio Possevino. Tłumacz tekstu wycofał się z pracy obawiając się represji ze strony UB.Praktyki wydawnicze, jakie możemy stąd poznać, były bardzo różne od dzisiejszych. Z pewną nostalgią czyta się dziś o czasach, kiedy czasopisma, w których zamierzano opublikować artykuł, wybierano kierując się przede wszystkim ich prestiżem, bez pogoni za punktami parametryzacyjnymi. Z podobnymi uczuciami czyta się o czasach, kiedy to Redaktor sam podejmował decyzję, jaki tekst jest interesujący, który należy opublikować, który odrzucić lub też co należy w nadesłanym artykule zmienić lub jakich skrótów w nim dokonać. To czasy sprzed double blind peer review, dokonywanych często przez, nie ma co ukrywać, niekompetentnych i nierzetelnych recenzentów. To także obraz stosunku autorów do Redaktora, zaufania, jakim go darzyli wierząc w jego profesjonalizm i obiektywizm. Nieraz też jednak widzimy, jak Giedroyc pewne teksty odrzucał kierując się przesłankami czysto subiektywnymi, informując autorów, że ich artykułów nie opublikuje, ponieważ się z ich tezami nie zgadza.

Jerzy Giedroyc często prosił współpracujące z nim osoby o opracowanie konkretnych tematów do publikacji w wydawanych przez niego czasopismach. Bardzo często też autorzy pytali go, czy pewnymi zagadnieniami warto się zajmować, prosili o radę i decyzję, czy mają o nich pisać i podejmować odnośne badania oraz poszukiwania materiałów źródłowych.

Inna różnica w stosunku do współczesności to kwestia przedruków. Giedroyc nie drukował tekstów, które zostały już wcześniej publikowane gdzie indziej, ale w "Kulturze" czy "Zeszytach" często ukazywały się rozdziały lub fragmenty przygotowywanych do publikacji książek. Dziś autor, który ośmieli się przed publikacją książki przedstawić w czasopiśmie jakąś próbkę swoich badań, zaprezentować tok swojego rozumowania, drogę rozwoju czy spróbuje poddać pod szerszą dyskusję jakąś tezę, naraża się na bardzo ostro przez zelotów formułowane oskarżenia o popełnienie autoplagiatu.

Spektrum tematów, jakie poruszali w swoich listach korespondenci Redaktora, jest ogromne. Byli to często ludzie nadzwyczajnie pracowici, czytanie o tempie ich lektur i prac może być dość inspirujące (lub przygnębiające). Czytając tę korespondencję obcujemy z osobami, których życie obracało się w znacznej mierze wokół tekstów.

W listach tych znajdujemy nie tylko wiele wiadomości o warsztacie pracy polskich historyków, lecz także wiele szczegółów z ich życia prywatnego. Są to fakty często nieujawniane w tekstach wspomnieniowych i autobiograficznych. Podobnego rodzaju materiał znajduje się jedynie w listach publikowanych przez Marcina Kulę, jego materiały jednak w oczywisty sposób są wielokrotnie szczuplejsze.

Zupełnie trywialne byłoby stwierdzenie, że dzięki korespondencji możemy poznać lepiej jej autorów jako ludzi, spojrzeć w ich życie prywatne, poznać ich zainteresowania, fascynacje, codzienne zajęcia, lęki, frustracje, a nawet dolegliwości fizyczne. Ten banał jest prawdziwy w odniesieniu do każdego zbioru korespondencji. W tym wypadku jednak otrzymujemy coś więcej: obraz życia, organizacji, rozwoju polskiego środowiska historycznego na emigracji, z jej zarówno jasnymi, jak i ciemnymi stronami. Poznajemy kulisy nie tylko tworzenia historiografii, ale także sporów pomiędzy środowiskami emigracyjnymi w różnych ośrodkach (Paryż, Londyn, USA) oraz spory personalne, czasem zupełnie małostkowe niechęci czy urazy dzielące polonię. Jednym z najbardziej uderzających fragmentów wydawnictwa jest list Aleksandra Gelli, przedstawiający Czesława Miłosza wściekle atakującego przedwojenną Polskę i AK ("był to wybuch bezkrytycznej nienawiści, przy rozluźnionej alkoholem kontroli słów"). Sam Jerzy Giedroyc zresztą też nie był dobrego zdania o Miłoszu jako człowieku, zarzucając mu "niezdecydowanie, tchórzostwo, egoizm" (listy do Stanisława Vincenza). Małostkowe i egotyczne miały być pobudki, jakimi kierował się Gustaw Herling-Grudziński zrywając stosunki z Jerzym Giedroyciem w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych (korespondencja z Krzysztofem Pomianem). Wiele pretensji do Giedroycia za niezrozumienie jego listów miał Andrzej Walicki.

Jeden z najbardziej wzruszających fragmentów Zamachu to listy dotyczące zabiegów o odzyskanie, a następnie publikację rękopisu/maszynopisu ważnego dzieła Stanisława Kościałkowskiego o Antonim Tyzenhauzie (recenzja pióra Jerzego Jedlickiego). Trzeba dodać, iż oprócz listów sucho referujących fakty są w owych trzech tomach pomieszczone także listy o niezaprzeczalnych walorach literackich, pisane z dużym poczuciem humoru, dystansem do rzeczywistości i do osoby ich autora, co być może z punktu widzenia historiografii ma mniejszą wagę, nie jest jednak bez znaczenia.

Pomieszczone w omawianym zbiorze listy pokazują, z jednej strony, energię, dobre chęci, świadomość, gotowość do pracy na rzecz Polski i prawdy, wykazywane przez polskich historyków emigracyjnych oraz Jerzego Giedroycia, jak i z drugiej ogrom złej woli, nieszczerości, prób zakłamywania dziejów, świadomego przeinaczania czy przemilczania niewygodnych faktów, obstrukcji, blokowania autorów i tekstów niewygodnych dla ówczesnej władzy, opieszałości środowisk emigracyjnych, brak na emigracji kompetentnych współpracowników, na co korespondenci wielokrotnie narzekali. Jest w tych listach dużo emocji, pasji, ale także m.in. urażonych ambicji, goryczy (jak wspomniano, także pod adresem Giedroycia, z którym część autorów nie potrafiła dojść do porozumienia). Emocje te wzbudzały wydarzenia, ludzie, ale także same teksty, procesy ich pisania, redagowania, omawiania i uzgadniania. Jest tu wreszcie wiele humoru i anegdot. Wszystko to zaprzecza obiegowym stereotypom, jakoby praca historyka była beznamiętna.

To, o czym wspominam, dowodzi także czegoś innego. Otóż pisanie sine ira et studio o wydarzeniach sprzed lat kilkudziesięciu, których naoczni świadkowie i uczestnicy wciąż jeszcze żyją, nie jest rzeczą łatwą. Być może gros tej korespondencji, z wymienionych powyżej powodów emocjonalnych, przyjdzie uznać za mocny argument na rzecz zaliczenia tzw. dziejów najnowszych do dziedziny politologii, a nie historii. Podejście takie ma wielu zwolenników wśród historyków.

"Mam na Pana nowy zamach…" to olbrzymie dzieło, liczące ogółem ponad 3000 stron druku, w którego powstanie włożono gigantyczną pracę, opatrzone ogromnym aparatem naukowym. Ten jednak ogranicza się do przypisów biograficznych dla wszystkich postaci pojawiających się w korespondencji, zarówno tych najbardziej znanych (jak np. Adolf Hitler czy Józef Stalin), jak i osób całkowicie prywatnych, a także danych bibliograficznych znacznej części wymienianych w listach publikacji (artykułów i książek). Zdając sobie doskonale sprawę z tego, że dalsze rozbudowywanie aparatu krytycznego byłoby niemożliwe, stwierdzić trzeba, że czasem chciałoby się, żeby tych przypisów było więcej, żeby wydawcy odsyłali do opracowań, które wyjaśniałyby mniej znane fakty, wydarzenia, osie sporów itp. Często są to rzeczy ciekawe, a nie zawsze szerzej znane. Dla czytelnika nie obznajomionego dobrze z historią drugiej połowy XX w., pojawiającymi się na jej kartach postaciami (a pojawiają się tu nie tylko te pierwszo-, ale czasem też drugo- czy trzecioplanowe), publikacjami omawianymi w zamieszczonych tu listach, niektóre sformułowania pozbawione są kontekstu, trudno je zrozumieć i proces lektury niejednokrotnie bardziej przypomina rozwiązywanie zagadek czy układanie łamigłówek niż płynną lekturę tekstu literackiego. Podkreślam, iż piszę to mając świadomość, że taka praca byłaby w rzeczywistości nie do wykonania, biorąc pod uwagę ogrom materiału, jaki znalazł się w tych tomach.

Na koniec wspomnieć muszę także o pewnym istotnym mankamencie dzieła. Moje zastrzeżenie odnosi się do jednego z opracowanych przez Wydawców biogramów korespondentów Jerzego Giedroycia. Otóż w biogramie Stanisława Strońskiego zabrakło informacji o tym, iż od jego artykułu Zawada rozpoczęła się kampania nienawiści przeciwko pierwszemu prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej Gabrielowi Narutowiczowi, która doprowadziła ostatecznie do jego zabójstwa. Po śmierci Narutowicza Stroński opublikował słynny, czy też osławiony tekst pt. Ciszej nad tą trumną…, w którym próbował dowieść, że prawica nie ponosi odpowiedzialności za ten akt brutalnej przemocy. To właśnie Stroński uważany był za moralnego sprawcę zabójstwa Narutowicza. Wydaje mi się to bardzo istotne, tych wiadomości nie należało pomijać w jego biogramie.

To jednak, w mojej ocenie, jedyne poważniejsze potknięcie Wydawców. Całość czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem, wręcz zachłannie. Jest to lektura absolutnie pasjonująca i wciągająca. A rozpoczynające się właśnie wakacje to znakomita okazja, żeby po nią sięgnąć.

"Mam na Pana nowy zamach…". Wybór korespondencji Jerzego Giedroycia z historykami i świadkami historii 1946-2000, wyd. S.M. Nowinowski, R. Stobiecki, t. 1-3, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź-Paryż 2019.


Uniwersytet Łódzki to jedna z największych polskich uczelni. Misją UŁ jest kształcenie wysokiej klasy naukowców i specjalistów w wielu dziedzinach humanistyki, nauk społecznych, przyrodniczych, ścisłych, nawet medycznych. UŁ współpracuje z biznesem, zarówno na poziomie kadrowym, zapewniając wykwalifikowanych pracowników, jak i naukowym, oferując swoje know-how przedsiębiorstwom z różnych gałęzi gospodarki. Uniwersytet Łódzki jest uczelnią otwartą na świat - wciąż rośnie liczba uczących się tutaj studentów z zagranicy, a polscy studenci, dzięki programom wymiany, poznają Europę, Azję, wyjeżdżają za Ocean. Uniwersytet jest częścią Łodzi, działa wspólnie z łodzianami i dla łodzian, angażując się w wiele projektów społeczno-kulturalnych.

Zobacz nasze projekty naukowe na https://www.facebook.com/groups/dobranauka/

Tekst: dr hab. Piotr Tafiłowski, Uniwersytet Warszawski, https://ohistorii.blogspot.com/2020/06/mam-na-pana-nowy-zamach.html

Redakcja: Centrum Promocji UŁ