Jak narodził się pomysł zorganizowania pierwszej polskiej antarktycznej morskiej ekspedycji naukowej?
W połowie lat 70. w Polsce brakowało wielu podstawowych produktów, w tym mięsa. W tej sytuacji Polska Akademia Nauk oraz Morski Instytut Rybacki zaczęły szukać alternatywnych źródeł białka. Właśnie wtedy pojawił się pomysł wyprawy w rejony bogate w kryla – małego skorupiaka Euphausia superba, którego ogromne zasoby były już znane z badań japońskich i radzieckich. Największe ławice występowały w południowym Atlantyku, w pobliżu Antarktydy.
Do pierwszej wyprawy wyznaczono dwa statki: badawczy „R/V Profesor Siedlecki” oraz trawler „M/T Tazar”. Wyprawa rozpoczęła się pod koniec 1975 roku i trwała blisko pół roku.

Do zespołu badawczego dołączyłem dzięki udziałowi w radziecko-polskiej ekspedycji do radzieckiej stacji antarktycznej „Mołodiożnaja” dwa lata wcześniej. Uczestniczył w niej również prof. Stanisław Rakusa-Suszczewski, organizator „wyprawy krylowej”, który zaprosił mnie do zespołu. Jako zoolog zainteresowany skorupiakami bez wahania przyjąłem tę propozycję.

Co było głównym celem wyprawy?
Oficjalnym celem były połowy kryla z myślą o wykorzystaniu go jako potencjalnego nowego źródła białka. Jednak dla nas – biologów – była to przede wszystkim okazja do prowadzenia badań nad biologią i ekologią kryla. Stanisław Rakusa-Suszczewski zebrał niewielki zespół zoologów, który analizował świeżo odławiane organizmy: ich rozwój, rozród, fizjologię i zachowania.
Równolegle część załogi zajmowała się przetwarzaniem kryla m.in. na mączkę białkową. Na statku istniało do tego specjalne zaplecze technologiczne. Próbowaliśmy również degustować kryla – muszę przyznać, że w formie świeżej był całkiem smaczny.
Jak wyglądała Pana praca na statku?
Moim zadaniem były badania biologii i ekologii kryla. To niewielkie zwierzę –wielkości małego palca, czyli około 6 cm długości. Mierzyliśmy osobniki, liczyliśmy jaja niesione przez samice, obserwowaliśmy ich budowę pod lupą.
W sieciach trafiały się także inne skorupiaki, m.in. obunogi, którymi zajmowałem się wcześniej, więc wykorzystywałem okazję, by je również badać.

Jak wyglądały Pana przygotowania do wyprawy?
Z poprzedniej wyprawy znałem Antarktykę, ale nie miałem doświadczenia w połowach na otwartym oceanie. Tutaj używaliśmy ogromnych sieci planktonowych o bardzo drobnych oczkach. Do pracy potrzebowałem przede wszystkim sprzętu laboratoryjnego: fiolek, alkoholu, formaliny. Całą resztę zapewniały organizujące wyprawę instytucje – była to ekspedycja o wysokim priorytecie państwowym.
Pierwsze dni zostawiły w nas ogromne wrażenie. W okolicach Georgii Południowej w ciągu około 10 minut ciągnięcia sieci wyłowiliśmy około 30 ton kryla. Cały pokład „Siedleckiego” był pokryty różową masą drobnych zwierząt. I choć nie każdy połów był aż tak imponujący, to powtarzały się one regularnie – wykonaliśmy ponad sto takich operacji.


Co uważa Pan za największy sukces naukowy tej wyprawy?
Z perspektywy czasu myślę, że jednym z najważniejszych efektów była możliwość wejścia Polski do międzynarodowego grona badaczy Antarktyki. W wyniku tych działań w wielu polskich jednostkach – w PAN, MIR, ale także u nas na Uniwersytecie – powstały grupy badawcze zajmujące się ekologią mórz południowych.
Jednym z rezultatów było także utworzenie późniejszego Zakładu Badań Polarnych i Oceanobiologii na naszym Wydziale, którym przez pewien czas kierowałem.
Dodatkowo nawiązaliśmy współpracę ze Stanami Zjednoczonymi, Rosją (wtedy jeszcze Związkiem Radzieckim), Japonią i wieloma innymi krajami. Wspólnie publikowaliśmy wyniki badań i rozwijaliśmy oceanografię biologiczną, a Polska zaczęła być wyraźnie dostrzegana na naukowej mapie badaczy tego rejonu. Zdecydowanie był to moment przełomowy.
Jakie wydarzenie najbardziej zapadło Panu w pamięć?
Poza spektakularnym połowem 30 ton kryla – chyba przede wszystkim atmosfera współpracy i przyjaźnie, które przetrwały do dziś. Praca na oceanie była trudna, często walczyliśmy z silnymi wiatrami i chorobą morską, ale wspólne doświadczenia bardzo nas połączyły.

Jakie warunki panowały podczas rejsu?
Woda miała około +2°C, powietrze od 0 do +4°C, choć temperatura odczuwalna bywała dużo niższa z powodu wiatru. Wysoka fala często utrudniała pracę, a choroba morska nie omijała nikogo. Cała wyprawa trwała prawie pół roku – w tym po miesiącu rejsu w każdą stronę oraz trzy i pół miesiąca na wodach antarktycznych.
Prowadziłem dziennik wyprawy – pierwszy wpis pochodzi z 22 grudnia 1975, ostatni z 6 maja 1976.
Jak wyglądał powrót do kraju?
Był jednym z najpiękniejszych momentów – zwłaszcza spotkanie z rodziną. Mój syn był wtedy mały, więc ta rozłąka była trudna, także ze względu na ograniczony kontakt: rozmowy telefoniczne były bardzo rzadkie i traktowane niemal jak święto.
Czy po wyprawie kontynuowaliście wspólne badania?
Tak, powstało wiele publikacji naukowych. Tylko z tej jednej wyprawy powstało ponad 20 artykułów. W kolejnych latach uczestniczyłem też w międzynarodowym programie BIOMASS, którego celem było zrozumienie funkcjonowania ekosystemów Oceanu Południowego.
Uczestniczyłem w pierwszej wyprawie tego programu w 1981 roku, a moi koledzy – w następnych. Wyniki badań z tych ekspedycji dawały podstawę do ochrony zasobów mórz południowych.
Jakie znaczenie miały te badania dla ochrony środowiska Antarktyki?
Wraz z innymi krajami Polska podpisała Traktat Antarktyczny oraz związane z nim konwencje dotyczące ochrony fauny morskiej. Dzięki temu połowy kryla są obecnie rygorystycznie kontrolowane.
Choć w latach 70. wierzono, że kryl może rozwiązać problem globalnego głodu, dziś wiemy, że masowe połowy byłyby niebezpieczne dla całych sieci troficznych. Kryl jest podstawą diety wielorybów, pingwinów, fok i wielu ryb.
Dodatkowo na jego populację coraz silniej wpływa zmiana klimatu, zwłaszcza zaburzenia w rozwoju okrzemek – głównego pokarmu kryla.
W jaki sposób wyprawa ukształtowała Pana dalszą karierę?
To była wyprawa, która otworzyła mi drogę do badań polarnych na wiele lat. Dzięki niej miałem również uczniów, którzy kontynuowali te badania, a u nas na Uniwersytecie Łódzkim powstała silna grupa zajmująca się Antarktyką.
Brałem później udział w kilku wyprawach do Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego. Prowadziłem tam badania również jako płetwonurek – to były moje pierwsze nurkowania w lodowatej wodzie Antarktyki, doświadczenie wyjątkowe i emocjonujące.

Do dziś utrzymuję kontakty z naukowcami, których wtedy poznałem. Współpraca, która zaczęła się od „wyprawy krylowej”, trwała przez kolejne dekady.
Czy chciałby Pan coś dodać na koniec?
Choć w moim życiu było wiele wypraw i projektów, ta pierwsza – krylowa – pozostaje wyjątkowa. Była początkiem polskiej obecności badawczej w Antarktyce i punktem zwrotnym w mojej karierze.
I chyba też najpiękniejszą naukową przygodą.

Krzysztof Jażdżewski emerytowany pracownik Katedry Zoologii Bezkręgowców i Hydrobiologii Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UŁ, profesor nauk przyrodniczych, specjalista w dziedzinie hydrobiologii i biolog morski, szczególnie zajmujący się fauną polarną. Uczestnik sześciu wypraw do Antarktyki.
Zdjęcia z wyprawy
Fot. 1. Logo pierwszej polskiej antarktycznej morskiej ekspedycji naukowej (z archiwum K. Jażdżewskiego)
Fot. 2. Bezkresne lody Antarktydy, okolice radzieckiej stacji „Mołodiożnaja” (z archiwum K. Jażdżewskiego)
Fot. 3. Cyphocaris richardi planktonowy skorupiak obunogi łowiony wraz z krylem (fot. K. Jażdżewski)
Fot. 4, Niezwykle udany połów kryla – w sieci jest go ok. 25 ton (fot. K. Jażdżewski)
Fot. 5. Pokład rufowy R/V Profesor Siedlecki wypełniony krylem (fot. K. Jażdżewski)
Fot. 6. Wraz z innymi uczestnikami rejsu na pokładzie R/V Profesor Siedlecki (z archiwum K. Jażdżewskiego)
Fot. 7. W Antarktyce podczas kolejnego rejsu R/V Profesor Siedlecki – BIOMASS-FIBEX (z archiwum K. Jażdżewskiego)
Fot. 8. Nurkowanie w Zatoce Admiralicji (z archiwum K. Jażdżewskiego)
Materiał i zdjęcia: prof. Krzysztof Jażdżewski, emerytowany pracownik Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UŁ
Redakcja: Kamila Knol-Michałowska, Mateusz Kowalski (Centrum Promocji Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UŁ)
