Nowe oscarowe kryteria. Rewolucja, która nie nadeszła

Znamy kryteria Akademii Oscarowej dla filmów ubiegających się o najwyższą nagrodę. Wzbudziły one głosy oburzenia, że od teraz nagradzane będą tylko dzieła o czarnoskórych, homoseksualnych kobietach. Wielu komentatorów bało się, że już nie zobaczymy wśród nominowanych tak "męskich" filmów, jak "Irlandczyk" czy "1917". Czy obawy są uzasadnione? Ani trochę. Jedyne, czym należy się martwić, to czy wprowadzone standardy cokolwiek zmienią.

 

Komentujący zazwyczaj koncentrują się na pierwszym z czterech kryteriów - mówiącym o tym, by filmy opowiadały o kobietach, mniejszościach etnicznych i rasowych, osobach homoseksualnych lub niepełnosprawnych. Wystarczy więc, by w jednej z głównych ról wystąpiła kobieta - a kryterium będzie spełnione. Kolejne kryteria wzbudzają już mniejsze zainteresowanie mediów. I tak, na przykład, jeśli nie chcemy opowiadać o kobietach, mniejszościach etnicznych, osobach homoseksualnych bądź niepełnosprawnych, bo na przykład kręcimy film wojenny, to wystarczy, że część ekipy będzie pochodzić z tych niedoreprezentowanych w filmowej branży grup. W jakże męskim "1917" współscenarzystą jest Krysty Wilson-Cairns, a za kostiumy odpowiada Jacqueline Durran. Trzeci standard mówi o obowiązku tworzenia przez firmy producenckie płatnych staży, przeznaczonych dla wykluczanych grup. Czwarty natomiast odnosi się do potrzeby umieszczania kobiet bądź reprezentantów mniejszości na wyższych stanowiskach w studiach - w działach marketingu, reklamy i dystrybucji. Filmy walczące w najwyższej kategorii powinny spełnić dwa z czterech wspomnianych kryteriów.

Na dodatek każde z nich ma po kilka wariantów. Na przykład: nie obsadziłeś w głównej roli nikogo z wymienionych grup? To wystarczy, że 30% całej obsady będzie się do nich zaliczać. Nie masz wśród kluczowych pracowników planu (takich jak charakteryzator czy kostiumolog) co najmniej dwójki kobiet/osób z mniejszości etnicznych/seksualnych/niepełnosprawnych - wystarczy, że 30% wszystkich osób pracujących przy filmie (wraz z trzecimi asystentami operatora, wózkarzami i ochroną planu) będzie pochodzić z tych grup.

To nie są kryteria nie do spełnienia. Przeciwnie - one już w tym momencie są spełniane przez zdecydowaną większość filmów. Stąd można mieć wątpliwości, czy one cokolwiek zmienią. Liczy się jednak coś innego - sygnał wysłany przez Akademię, że wspiera inkluzję osób nieuprzywilejowanych w hollywoodzkiej branży. Akademia jest w tym konsekwentna, bo mówi o takiej potrzebie co najmniej od kilku lat. Pierwszym impulsem były protesty branży spod znaku #oscarsowhite. Przyniosły one wymierne zmiany. Od tamtego czasu Oscary powędrowały do rąk choćby Mahershalaha Alego (dwukrotnie), Ramiego Maleka, Reginy King czy Violi Davis - licząc jedynie kategorie aktorskie. Ale problem nadal istnieje - szczególnie w przypadku obecności kobiet wśród nominowanych w kluczowych kategoriach jak reżyseria, zdjęcia czy muzyka. Powszechnie krytykowano w tym roku brak obecności wśród nominowanych reżyserów Grety Gerwig. Akademia zareagowała - od kilku lat konsekwentnie zaprasza do swojego grona większą liczbę reprezentantów wykluczanych do tej pory grup. Teraz zrobiła jedynie kolejny, jak widać logiczny, krok.

Ale czy takie zmiany są w ogóle potrzebne? Tak. Wystarczy spojrzeć na kilka statystyk, które przynosi raport "Inequality in 900 Popular Films" opublikowany przez badaczy USC Annenberg w 2017 roku. Jego twórcy wyliczają, że w 900 filmach z lat 2007-2016 kobiety stanowiły 31 proc. mówiących postaci (podczas gdy jest ich w Stanach nieco ponad 50 proc.). Tylko 4,2 proc. reżyserów to kobiety, kompozytorki stanowiły zaś 1,4 proc. twórców muzyki. Podobne, a nawet większe dysproporcje tyczą się reprezentacji w branży kolejnych wymienianych przez Akademię grup. Oczywiście można przyjąć, że kompetentnymi reżyserami, scenografami, kompozytorami czy montażystami dźwięku są jedynie biali, heteroseksualni mężczyźni. Ale nawet wtedy rację bytu miałoby kryterium zmuszające do prowadzenia staży dla niedoreprezentowanych grup - by dać im szansę nauki i rozwoju w branży.

By zrozumieć zasadność nowych regulacji trzeba wziąć również pod uwagę specyfikę amerykańskiego społeczeństwa (a nowe standardy tyczą się tylko filmów produkowanych w USA) - które jest przecież znacznie bardziej różnorodne niż choćby europejskie, nie mówiąc o polskim. Akademia zwyczajnie zauważa takie zjawiska, jak domagające się równych praw dla kobiet #metoo, wspierające mniejszości etniczne #oscarsowhite, czy walczące o fundamentalne prawda dla osób czarnoskórych Black Lives Matter. Zauważyła je i postanowiła wesprzeć. Nie ma w tym żadnej rewolucji, ani zagrożenia dla wolności twórczej. Jedyne co jest zagrożone, to uprzywilejowana pozycja białych, heteroseksualnych mężczyzn, którzy będą musieli ustąpić miejsca osobom z innych grup - by hollywoodzka branża lepiej odzwierciedlała strukturę amerykańskiego społeczeństwa.


Uniwersytet Łódzki to jedna z największych polskich uczelni. Misją UŁ jest kształcenie wysokiej klasy naukowców i specjalistów w wielu dziedzinach humanistyki, nauk społecznych, przyrodniczych, ścisłych, nawet medycznych. UŁ współpracuje z biznesem, zarówno na poziomie kadrowym, zapewniając wykwalifikowanych pracowników, jak i naukowym, oferując swoje know-how przedsiębiorstwom z różnych gałęzi gospodarki. Uniwersytet Łódzki jest uczelnią otwartą na świat - wciąż rośnie liczba uczących się tutaj studentów z zagranicy, a polscy studenci, dzięki programom wymiany, poznają Europę, Azję, wyjeżdżają za Ocean. Uniwersytet jest częścią Łodzi, działa wspólnie z łodzianami i dla łodzian, angażując się w wiele projektów społeczno-kulturalnych.

Zobacz nasze projekty naukowe na https://www.facebook.com/groups/dobranauka/https://www.facebook.com/groups/dobranauka/

Tekst źródłowy: dr Michał Piepiórka, Wydział Filologiczny UŁ

Redakcja: Centrum Promocji UŁ