Badania UŁ. Z chipem pod skórą - co myślą Polacy

Nawet 5 procent ankietowanych Polaków już dziś chciałoby wszczepić sobie pod skórę chipa płatniczego, wskazując na wygodę wynikającą z takiego rozwiązania. Jednocześnie aż 36 procent odrzuca taką możliwość, uznając ją za zbyt kontrowersyjną. Co trzeci ankietowany z kolei uznaje wszczepiane chipy za ciekawą możliwość do wykorzystania w okresie najbliższych dziesięciu lat.

Badanie na temat stosunku Polaków do implantów w postaci chipów zrealizowali dr Dominika Kaczorowska-Spychalska z Centrum Mikser Inteligentnych Technologii przy Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego i dr hab. Łukasz Sułkowski z Instytutu Spraw Publicznych Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przeprowadzono je na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie 1054 użytkowników internetu w okresie lipiec-sierpień 2021 metodą CAWI (zbieranie informacji z wykorzystaniem ankiety w formie elektronicznej).
Chipu płatniczego wielkości ziarnka ryżu, wszczepianego między kciuk a palec wskazujący, używa już pewna liczba osób w Polsce. Jest ich niewiele, ale – zdaniem autorów badań - wyraźnie widać, że zainteresowanie tym rozwiązaniem będzie rosło. Stanie się to dzięki systematycznemu poszerzaniu funkcjonalności chipów, np. o te związane ze zdrowiem. Wielu ankietowanych (ponad 55 procent) wskazuje na przydatność takiego rozwiązania w monitorowaniu stanu zdrowia, przechowywania w chipach danych dotyczących grupy krwi czy informacji o nazwach i dawkach zażywanych leków.

Co drugi badany przez łódzko-krakowski zespół naukowców rolę chipów widzi w przechowywaniu danych z dokumentów, jakimi posługujemy się na co dzień - dowodów osobistych, praw jazdy czy paszportów, choć trzy czwarte ankietowanych obawia się utraty cyfrowej tożsamości w wyniku elektronicznej kradzieży tych danych.

Ankietowani zwracają uwagę na cechy i jakość samego chipa. Oczekują maksymalnej miniaturyzacji urządzenia, dostosowania jego funkcji do rzeczywistych potrzeb, intuicyjności obsługi, uznając jednocześnie, że proces wprowadzania go pod skórę musi być bezpieczny i jak najmniej inwazyjny. Prawie 2/3 osób podnosiło etyczny wymiar rozwiązania – czy jest ono zgodne z systemem wyznawanych przez nie wartości i z obowiązującym prawem.

Rozmowa z autorka badań dr Dominiką Kaczorowską-Spychalską, dyrektor Centrum Mikser Inteligentnych Technologii na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego

Od chipu pod skórą do metaversum

Za jakiś czas implementowane ludziom chipy będą tak powszechne jak smartfony, bez których dziś nie potrafimy się już obyć.

 

Czy byłaby pani skłonna wszczepić sobie dziś w dłoń chip płatniczy?
- Często się nad tym zastanawiałam. Kusi mnie... Oczywiście najpierw musiałabym sprawdzić, czy sam proces implementacji jest bezpieczny, jakie funkcjonalności ma to urządzenie, jak sprawnie działa... Tak, chyba tak, mogłabym mieć taki chip pod skórą.

Podobnie jak 5 procent ankietowanych przez panią Polaków, którzy zdecydowaliby się na to bez wahania?
- Raczej znalazłabym się w innej grupie - ponad 30 procent, którzy uważają, że w najbliższych dziesięciu latach chipy staną się tak doskonałe technologicznie i zyskają tak potrzebne funkcjonalności, że w tej perspektywie czasowej zdecydowaliby się na ich implementację.

 A więc jednak nieufność...
- Fascynują mnie nowe technologie, ale do rozwiązań, które - jak chipy – ingerują w mój organizm, w moje ciało, podchodzę zachowawczo: owszem, to intrygująca i ciekawa ewentualność, będę jej się uważnie przyglądała i jeżeli spełni moje oczekiwania, to może... Gdyby okazało się, że w chipach można gromadzić informacje o moim zdrowiu, to na pewno byłabym dużo bardziej skłonna poddać się ich wszczepieniu niż obecnie.

Większość Polaków odrzuca jednak takie rozwiązania.
- Analizując stosunek ludzi do technologii obserwujemy dwie skrajne postawy – z jednej strony są entuzjaści technologii i innowacji, którzy mówią: Wow! Chip! Chcę go mieć i z niego korzystać. Po drugiej stronie mamy o wiele liczniejszą grupę pesymistów, którzy uważają, że taka technologia to samo zło.

Samo życie... Znamy przecież przypadek brytyjskiej biohakerki Lepht Anonym z pięćdziesięcioma chipami, magnesami i anteną w ciele, ale i ludzi, którzy uważają, że wraz ze szczepionkami wstrzykuje im się w ciało mikrochipy po to, by ich kontrolować, sterować nimi, przejąć ich umysły...
- Tak. No i właśnie gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami mieszczą się potencjalni klienci np. polskiego startupu Walletmor, który już zajmuje się dostarczaniem chipów płatniczych. Tak, to się naprawdę dzieje i mamy w  Polsce, ale nie tylko w naszym kraju, ludzi z chipami w ciele.

No więc załóżmy, że ja nie mam żadnych wątpliwości i już, teraz właśnie chciałbym implementować sobie chip. Co mam zrobić?
- Wystarczy skontaktować się z firmą, o której wspomniałam lub z inną oferującą takie rozwiązanie, zamówić chip płatniczy, zapłacić (obecnie około 200 euro). Przyślą paczkę z chipem i instrukcją, jak  go sobie samemu wprowadzić, wykorzystując dołączony zestaw i rozcinając skórę między kciukiem a palcem wskazującym. Ale to rozwiązanie dla odważnych. Można też zgłosić się ze swym chipem do chociażby jednej z  rekomendowanych placówek medycznych. Zabieg wszczepienia trwa 15 minut.

Bardzo boli?
- Wcale. Robi się go w znieczuleniu miejscowym. Gojenie trwa około miesiąca, pozostaje mała blizna. Odrzuty się nie zdarzają, nie ma też zagrożenia, że chip będzie w niekontrolowany sposób migrował po ciele.

I mogę iść na zakupy bez portfela i karty? W sumie praktyczne...
- Bo praktyczność i wygoda w przypadku akceptacji dla podobnych rozwiązań to kluczowe kwestie. Uczestnicy moich badań właśnie na te motywy decyzji o implementacji chipów wskazują najczęściej. Czytamy o tym również w zagranicznej literaturze dotyczącej chipów.

Światowy trend czy ludzka skłonność?
- Trend poparty skłonnością do maksymalizacji komfortu. Ma być wygodnie i funkcjonalnie. A chip, obecnie służący do płacenia, otwierania automatycznych zamków czy monitorowania podstawowych parametrów zdrowotnych organizmu, jest jedną z tych technologii, które takie poczucie wygody dają. Więc tym łatwiej decydujemy się na rozmaite wyrzeczenia, aby ten stan podtrzymywać.

W przypadku chipów sprawa jest chyba bardziej złożona, bo tu chodzi o ingerencję w organizm...
- Tak, to nie są gogle rzeczywistości rozszerzonej, które, kiedy przestają mnie bawić, odkładam na półkę, oddaję komuś czy sprzedaję. Chip to rozwiązanie inwazyjne. Staje się częścią mnie, jego usunięcie wymaga kolejnego zabiegu. To już rodzi pytania, o to czy warto, czy sięgać po niego już teraz, na tym etapie rozwoju tej technologii.

Stąd wątpliwości tych, którzy na decyzję o implementacji dają sobie dziesięć lat...
- W badaniach zaproponowaliśmy ankietowanym znacznie szersze spektrum możliwości czasowych do wyboru. Były i 3 lata, i 5 lat, było i 20 lat czy więcej. Natomiast na perspektywę dekady wskazywano najczęściej, uznając prawdopodobnie, że inwazyjność tej technologii wymaga takiego czasu na oswojenie przez naszą mentalność. 

Czyli nie jesteśmy jeszcze gotowi?
- Na pewno nie wszyscy. Za przykład niech posłuży Szwecja i chipowy boom, który wystąpił tam w 2014 roku. Zachipowało się już kilka tysięcy osób. Mówimy tu o chipach, które nie tylko pozwalały na dokonywanie płatności, ale także  na dostęp do różnych budynków, biur, siłowni itp. Ale  ta fascynacja spadła. Zachipowanych przybywa, ale przyrosty są niewielkie. Wydaje się, że liczba Szwedów - miłośników tej technologii, ufających jej możliwościom, która gotowa jest na wszczepienie takiego chipu, niestety się wyczerpuje.

No to co dalej?
- Kolejny skok zainteresowania będzie się wiązał z nadaniem chipom nowych funkcjonalności – głównie z obszaru personaliów i medycyny. Chipy na przykład zastąpią dokumenty: będą w nich zmagazynowane nasze dane do tej pory zawarte w dowodzie osobistym, prawie jazdy czy paszporcie. Do tego informacje o stanie naszego zdrowia: uczulenia i alergeny, przebyte choroby, schorzenia na które cierpimy, stale przyjmowane leki, grupa krwi. Ważna będzie też funkcja monitorowania naszego stanu zdrowia.

Same dane bardzo wrażliwe… Czy ludzie będą chcieli dzielić się nimi choćby z administratorami systemów obsługujących chipy?
- Myślę, że jeśli chodziłoby o zabezpieczenie w razie wypadku, omdlenia na ulicy, zagrożenia życia – to tak. Wygra rozsądek, który weźmie górę nad  wątpliwościami, że muszą udostępnić te dane. Dla własnego dobra.

Czyli urządzenie z kategorii wearables, tyle że wszczepione w ciało?
- Dokładnie. Przecież już dziś na co dzień obcujemy z technologią wearables, czyli urządzeniami ubieralnymi, o których pan wspomniał – stale monitorującymi wiele przejawów naszej aktywności: smartwatchami, fitness trackerami, inteligentną odzieżą czy biżuterią. Danymi z nich też się nieustannie z kimś dzielimy, udostępniając choćby najbardziej podstawową informację o tym, ile kroków dziś zrobiliśmy. Dodajmy jeszcze inteligentne domy, miasta... Internet rzeczy,  big data, sztuczna inteligencja i mamy swoiste techniversum, w którym wszystko łączy się ze wszystkim, komunikuje się, zbiera dane, wykorzystuje je. My już  jesteśmy częścią tej przestrzeni, stanowimy ogniwo tej wielkiej sieci powiązań…

Jasne, jesteśmy. Ale nadal nie wiemy, z kim i w jakim celu administratorzy systemów dzielą się informacjami o nas. I tu jest przyczyna nieufności. 
- Nieufność zanika w określonych sytuacjach. W zeszłym roku na Wydziale Zarządzania UŁ razem z  Orange Polska przygotowaliśmy pierwszy ogólnopolski raport  dotyczący etyki technologii (digital ethics) w kontekście zachowań  konsumentów. Okazało się, że prywatność jest dla nich kluczowa. Ale, jednocześnie  jeśli marka zaoferuje im jakąś korzyść, tę przysłowiową „wisienkę na torcie” w zamian za te dane, to zapominają o prywatności i bez problemu je przekazują. 

To już od dawna funkcjonuje w świadomości użytkowników internetu: muszą się dzielić danymi, żeby korzystać z atrakcji i funkcjonalności np. Facebooka, Instagrama czy TikToka. No i się dzielą, ale nie są to dane aż tak wrażliwe. Czy powszechna skłonność do udostępniania informacji, np. o swoim stanie zdrowia, to kwestia tego pokolenia, czy dwóch-trzech następnych?
- Nie da się tego dokładnie określić. Myślę, że perspektywa tych dziesięciu lat jest najbardziej realna. To jest też kwestia rozwoju danej technologii i tego jak ułatwia nam życie. Kiedyś nie zachwycaliśmy się telewizorami najnowszej generacji; odkurzacz roomba, który sam jeździ i sprząta, też mnie do końca nie przekonywał, a dzisiaj mam z niego wiele pożytku. I znów wracamy do słowa: wygodnie, kluczowego w tych rozważaniach. Podobnie będzie z chipami – dziś są wielkości ziarenka ryżu, ale już opracowano takie, które są wielkości roztocza, nie da się ich dostrzec gołym okiem, można je wprowadzić pod skórę zastrzykiem.

Co jednakowoż przeraża ludzi, zniechęcając np. do szczepionek. Boją się, że za pośrednictwem chipów ktoś przejmie nad nimi kontrolę.
- Wiedziałam, że wrócimy do tego wątku. Ale tu już wkraczamy w przestrzeń fake newsów. Im bardziej coś jest sensacyjne, tym łatwiej to chłoniemy, nie potrafiąc, albo nie chcąc weryfikować, czy informacja jest prawdziwa. I taka postawa niestety jest dosyć istotna, jeśli mówimy o braku zaufania wobec chipów, mimo pozornej ich akceptacji.

Pojawia się też cały zestaw potencjalnych nowych zagrożeń związanych z przestępczością i np. „przymusową amputacją” takiej dłoni z chipem podczas napadu rabunkowego...
- To kwestia zabezpieczeń. Dziś samo odcięcie dłoni już nie rozwiązuje problemu. Aby działał, dłoń musi wykazywać parametry żywego organizmu, odpowiednią temperaturę, tętno w naczyniach itp. Po odcięciu dłoni, chip będzie bezużyteczny.

No tak, ale pozostaje jeszcze edukacja przestępców – najważniejsze, żeby oni o tym wiedzieli. 
- Ok! (śmiech). To dość skrajny przykład. Prawdą jednak jest, że edukacja i kształtowanie nie tylko wiedzy, ale i umiejętności cyfrowych, to nieodzowny element i pierwszy krok do akceptacji technologii, zwłaszcza tych kontrowersyjnych.  

A czy wszczepianie chipów, takie sztuczne udoskonalanie człowieka, nie może zostać uznane przez chrześcijan za niedopuszczalne wchodzenie w rolę Stwórcy? Kościół generalnie ma problem z transhumanizmem i dotychczas nie odniósł się do niego jednoznacznie.
To problem, który może być zupełnie inaczej postrzegany w różnych społeczeństwach, religiach i kulturach. Wyobraźmy sobie i spróbujmy porównać powszechne akcje chipowania zadekretowane przez rządy np. w Chinach i w Polsce. Gdzie poszłoby łatwiej? 

Oczywiście, że w Chinach. 
- No właśnie… Jeśli chodzi o rolę Stwórcy, to transhumanizm zakłada przecież, że wykorzystanie technologii jest naturalnym elementem ewolucji człowieka. Skoro człowiek wpadł na jakieś rozwiązanie celem ulepszenia samego siebie, to może Bóg mu je podsunął, by wykorzystał je, ale w sposób godny człowieka.

 A jeśli zechce wykorzystać je w sposób niegodny?
- To nawet Bóg nie poradzi… Bo technologia nie jest ani dobra, ani zła. Dopiero to my ludzie, robiąc z niej taki czy inny użytek, nadajemy jej sens. Ja często posługuję się pojęciem homo cyber na określenie postawy współczesnego człowieka, który sięga po kolejne technologie, ale w sposób bardzo racjonalny, adekwatny do swoich oczekiwań i potrzeb. Który umiejętnie balansuje między tą trochę bezrefleksyjną fascynacją nowinkami technologicznymi a pesymizmem i obawą przed nimi.

Homo cyber, czyli potencjalny „klient” wizjonerów transhumanizmu?
Tak, zwłaszcza w aspekcie medycznym. Elon Musk na przykład w ramach swojego projektu Neuralink mówi o wszczepianiu do mózgu chipów stymulujących jego pracę tak, by przeciwdziałać chorobom, niwelować ich skutki i związane z nimi dolegliwości. Ale od razu idzie też dalej, w sferę komercyjną: skoro można wszczepiać takie chipy, to dlaczego nie robić tego także dla  przyjemności. Na przykład te, dzięki którym muzykę można odczuwać mózgiem, a nie słuchać jej z głośników. 

I widzieć nie otwierając oczu?
Dlaczego nie? Może się okazać, że dzięki technologii człowiek przekroczy ograniczenia zmysłów, zacznie odbierać świat w sposób zupełnie inny, nowy, którego dziś nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić, zyska kompletnie nowe umiejętności. Nie od razu zacznie latać, ale może zagra jak wirtuoz na skrzypcach, kto wie.

Pod warunkiem, że wykorzystamy technologię w sposób skrajnie odpowiedzialny, w duchu humanizmu, by przekroczyć tę cienką granicę, która oddziela nas jako sapiens od nas w roli cyber.
To bardzo ważne, bo postęp przyspiesza. Kiedy spojrzymy na krzywą technologii wschodzących Gartnera, to poziom złożoności nowych technologii sprawia, że nie mówimy już tylko o biochipach, ale o całej filozofii digital human i  zacieraniu się granicy między biosferą a technosferą. 

Gdzie jest kres cybermożliwości, co jeszcze można zmienić w człowieku, jak zmieni się świat?
Trudno to sobie wyobrazić. Bill Gates, mając ku temu twarde naukowe podstawy, zapowiada metaversum, czyli cyfrowy świat, w którym wszystko ze wszystkim będzie się łączyć, komunikować, współpracować, w którym podczas spotkań zdalnych będziemy rozmawiać z hologramami zamiast z ludźmi na monitorach. W porównaniu z tą wizją „zwykłe” chipy płatnicze, od których zaczęliśmy naszą rozmowę, mogą okazać się wkrótce czymś tak banalnym, naturalnym i podstawowym jak smartfon, z którym się nie rozstajemy, bo coraz trudniej nam się bez niego obyć.

Rozmawiał Marcin Kowalczyk, Centrum Promocji UŁ